Kim jestem?
Jak zawsze, gdy znajduję się w nowej sytuacji, byłam
podenerwowana od dzisiejszego popołudnia. Gdy usłyszałam pukanie, zaskoczona
zerwałam się z łóżka i zawołałam przesadnie głośno:
- Proszę!
Przez drzwi wsunęła się czyjaś blond głowa.
- Witaj, Lucy.- kobieta weszła do pomieszczenia.- Nazywam
się Annabell Demberd i, jak pewnie już wiesz, jestem dyrektorką Creimberg.
Z racji tego, że od dziecka spotykałam się z wszelkiego typu
zarządcami ważnych instytucji, przewodniczącymi wielu organizacji i innymi
dorosłymi ,,pociągającymi za sznurki’’, wiedziałam jak rozmawiać z dyrektorem
szkoły. Przynajmniej, gdyby był on tradycyjnym szeryfem. Jednak, w końcu to
Creimberg, nic nie może być szablonowe. Dlatego chwilę stała skołowana na
środku pokoju. Nadal zadziwiała mnie
niespotykana bezpośredniość pani Demberd. Jeszcze chwila i kobieta zacznie mnie
traktować jak własne dziecko, a do tego na pewno nie byłam przyzwyczajona.
Przyjrzałam się blondynce. Jak większość ludzi była ode mnie wyższa. Kolor
włosów kontrastował z ciemnymi oprawkami błękitnych oczu, które teraz
wpatrywały się we mnie zaciekawione. Nie przeszkadzało mi to. Dyrektorka miała
takie dziwne, ale przyjemne ciepło w spojrzeniu…
- Dzień dobry, miło mi panią poznać.- moje usta opuściła
wyuczona odpowiedź. W ostatniej chwili próbowałam się powstrzymać i wymyślić
coś bardziej pasującego do mojej rozmówczyni, jednak tresura z dzieciństwa dała
o sobie znać.
Kobieta uśmiechnęła się do mnie promiennie i powiedziała
śpiewnie:
- Jeszcze raz bardzo Cię przepraszam, że nie powitałam Cię
osobiście. Nadal mam nadzieję, chociaż przyznam, że niewielką, iż Aaron
zachował się odpowiednio.- dyrektorka spojrzała na mnie z nadzieją, która
znikła, gdy zobaczyła mój wyraz twarzy.- Rozumiem… Cały Aaron.- westchnęła
głośno.- Musisz mu wybaczyć jego zachowanie. To dobry dzieciak, jednak pogubił
się w swoim gniewie… - blondynka jakby spostrzegła się, iż powiedziała za dużo
i trochę zmieszana podała mi kartkę papieru.- Twój plan lekcji. Będziesz
chodzić na zajęcia dla rodów, spadkobierców i zmiennokształtnych.- uśmiechnęła
się szeroko.- Nie zdziw się, ponieważ na tych ostatnich… Oprócz Ciebie będą
tylko dwie osoby.- w tym momencie dyrektorka zrobiła coś naprawdę nieprzewidywalnego-
zbliżyła się i wzięła mnie w swe objęcia. Zdziwiona nie wiedziałam jak
zareagować, jednak po chwili oddałam uścisk.- Naprawdę cieszę się, że tutaj
jesteś.- po tych słowach pożegnałyśmy
się i kobieta wyszła z sypialni.
* * *
- Alison…
Alison. Alison!- od kilku minut bezboleśnie starałam się obudzić
przyjaciółkę. Po wielu nieudanych próbach zrezygnowana opadłam
na jej łóżko.- Wstawaj głupia…- mruknęłam w jej stronę,
doskonale wiedząc, że mnie słyszy.- Nawet nie wiem jak mam dojść
na pierwszą lekcję. Alison!- po krótkim namyśle podniosłam
butelkę z wodą, stającą obok łóżka dziewczyny i z diabelskim
uśmiechem wylałam jej zawartość na głowę Carlley.
Przyjaciółka
lekko uśmiechnęła się na wpółświadomie i otworzyła jedno oko.
- Nie pamiętasz?
To nie zadziała.- rudowłosa odwróciła się na drugi bok.- Znajdź
sobie jakiegoś przewodnika. Lemon też wstawała tak wcześnie i
musiałyśmy się rozstać…- mruknęła jeszcze i po chwili na
powrót usłyszałam jej równomierny oddech, oznaczający, że
zasnęła.
Roześmiałam się
głośno, myśląc o swej głupocie. Jak mogłam zapomnieć, że
Alison Carlley nie da się obudzić czymś tak zwyczajnym jak woda?
Gdy byłyśmy małe próbowałam wielu metod, jednak szybko
przekonałam się, że w jej przypadku, oblewanie wodą, wbijanie
szpilek w różne części ciała, krzyki wprost do ucha po prostu
się nie sprawdzają. Rudzielec od zawsze był mistrzem ignorowania
wszelkich przeciwności losu, gdy chodzi o sen. Po niezliczonej
ilości prób dobudzenia Alison przekonałam się, że zadziałać
może tylko kilkominutowe klęczenie z włączoną zapalniczką obok
jej stóp.
Wyszczerzyłam się
do swoich wspomnień i zaczęłam zmierzać w kierunku drzwi. Przed
wyjściem z pokoju zerknęłam w stronę lustra. Byłam ubrana w
luźne dżinsy z przetarciami w okolicach kolan, białą koszulkę z
logiem mojego ukochanego zespołu- Guns N’ Roses i zwykłe czarne
trampki do kostek. W sam raz na pierwszy dzień w nowej szkole. Będę
mogła niezauważona przemykać pod ścianami. Idealny kamuflaż.
Zadowolona z
osiągniętego efektu wyszłam na korytarz. Jak na razie nie był on
zatłoczony, jednak Alison zapowiedziała, że to się niebawem
zmieni. Zerknęłam na mapę, którą trzymałam w dłoniach, niczym
największy skarb. Czułam się tak, jakby była to moja jedyna broń.
Oczywiście są jeszcze ostre jak brzytwa pazury, mogące rozciąć
wszystko kły, zatrważająca szybkość…
- Lucy?-
usłyszałam za plecami, gdy mijałam otwarte na oścież drzwi
czyjegoś pokoju. Zatrzymałam się zaskoczona i spojrzałam w stronę
głosu. Jak się okazało wołała mnie śliczna, wysoka Azjatka
ubrana w białe rurki w różowe jednorożce otoczone tęczami,
czarne martensy z jaskraworóżową podeszwą i… o zgrozo…
koszulkę Guns’ N’ Roses. Zszokowana przyglądałam się jej
chwilę z niepokojem.
- Zgadłaś.-
uśmiechnęłam się, gdy zdołałam się opanować.- O co chodzi?-
pamiętam, że na lekcjach mających na celu ułatwienie mi
odnalezienia się w nieprzewidywalnych sytuacjach, madame Fueer
powtarzała, że trzeba być miłym nawet dla najbardziej
przerażających dziwaków.
Niespodziewanie
dziewczyna zbliżyła się do mnie i objęła mnie za szyję.
- Chociaż ktoś w
tej szkole ma dobry gust muzyczny!- krzyknęła uradowana.- W końcu
mogę Cię poznać osobiście! Tyle o tobie słyszałam, Lu! Alison
nie mogła się doczekać momentu, gdy przyjedziesz!- nieznajoma
wypuściła mnie z objęć.- Ty też na zajęcia historii Rodów,
prawda?- skinęłam głową, na co czarnowłosa westchnęła i
wskazała kierunek w którym powinnyśmy się udać.- W końcu nie
będę musiała sama męczyć się z Xavierem i Czarodziejami.-
zerknęła na mnie z ukosa.- Jestem Lemon. Znaczy Rie Yoemon… Jak
widzisz nie ma się co dziwić, że wszyscy nazywają mnie tak,
jakbym była cytrusem.- mrugnęła.
Właśnie
doszłyśmy do korytarzy szkolnych, po których kręciło się już
znacznie więcej uczniów niż w dormitorium .
- Też jesteś…
hmm… Zmiennokształtną?- zapytałam, gdy Lemon na chwilę umilkła.
Chyba po raz pierwszy przyznałam na głos, że nie jestem
człowiekiem. Rodzice byliby zachwyceni…
- Tak.- Rie
skinęła głową.- Oprócz nas jest jeszcze Xavier Sołowjow. Oboje
jesteśmy półkrwi. Nasze mamy są ludźmi, a ojcowie
Zmiennokształtnymi.- zaśmiała się cicho.- Twoi rodzice mieli
znacznie łatwiej, bo nie musieli się przed nikim tłumaczyć z tego
kim są.-ziewnęła.- Z wyjątkiem naszej trójki na zajęciach pana
Syriusza będą sami Czarodzieje. Na oko licząc… Jakaś
dwudziestka.- widząc moje zaskoczone spojrzenie, wzruszyła
ramionami.- Jest jeszcze druga grupa. Sami Czarodzieje. Jakieś
trzydzieści osób.
- Dlaczego jest
tak mało Zmiennokształtnych?- zapytałam, przez co Lemon zamarła z
ręką zawieszoną nad klamką. Dziewczyna zerknęła na mnie z ukosa
i powiedziała niepewnie:
- Jakby Ci to…
Większość naszej rasy przeciwstawiła się Vladimirowi i dlatego
nie ma ich już wśród nas…- ze smutkiem pokręciła głową.-
Zostało tylko kilka rodzin, które przetrwały wojnę. Właśnie
dlatego nasz gatunek powoli…
- Panno Rain,
panno Yoemon. Nie ma potrzeby stać pod salą. Możecie wejść, pan
Wood nie gryzie.- na dźwięk czyjegoś głosu, Lemon cała
poczerwieniała i wciągnęła mnie do sali. Nim zamknęły się za
nami drzwi zdołałam jeszcze dostrzec oddalającego się szybkim
krokiem mężczyznę. Zaskoczona spojrzałam na dziewczynę, jednak
ta tylko pokręciła głową i poprowadziła mnie w stronę
trzyosobowej ławki przy której siedział już jakiś blondyn.
Gdy podeszłyśmy
bliżej przyjrzałam się mu dokładniej. Jego przydługie jasne
włosy wywijały się śmiesznie przy końcach. Oczy chłopaka
zaskoczyły mnie tym jak blade się okazały. Obcisła koszulka nie
zdołała ukryć jego wyrzeźbionego ciała. Opinała się w
najbardziej ciekawych miejscach, co ani trochę mi nie przeszkadzało.
Yoemon
potwierdziła moje przypuszczenia odnośnie tożsamości chłopaka,
gdy dokonała prezentacji.
– Cieszę się,
że mogę Cię poznać, Xavier.- uścisnęłam wyciągniętą rękę
blondyna na co ten uśmiechnął się szeroko i już chciał coś
odpowiedzieć, gdy do sali wszedł nauczyciel. Natychmiast ucichły
wszelkie rozmowy, a większość dziewczyn uśmiechnęła się
promienie, wypinając piersi. W każdej szkole musi być przynajmniej
jeden nauczyciel-bóstwo, a w Creimberg był nim najwyraźniej pan
Wood.
Mężczyzna
rozejrzał się po klasie i zatrzymał wzrok na mnie.
- A czyż to nie
nasza nowa uczennica, Lucy Rain?- zapytał z uśmiechem w kącikach
ust.
Skinęłam
potakująco głową, jednocześnie przyglądając się nad wyraz
urodziwej twarzy nauczyciela. ,,Nieziemski'' to właściwe słowo na
opisanie jego wyglądu.
-Mam nadzieję,
że nauczysz się na tych zajęciach czegoś równie przydatnego jak
zaśnięcie z otwartymi oczami i nie ślinienie się przy tym.-
kilka dziewcząt odpowiedziało mu śmiechem.- Przejdźmy do
rzeczy... Ktokolwiek przeczytał rozdział VII Wielkiej Księgi?-
pan Syriusz teatralnie rozejrzał się po klasie i zignorował
wyciągniętą rękę jakiejś Czarodziejki siedzącej w pierwszym
rzędzie.- Tego właśnie się spodziewałem. Jesteście tak samo
leniwi jak ja kiedyś...- twarz nauczyciela spoważniała.- VII
rozdział nosi tytuł ,,Rozłam''. Podejrzewam, że większość z
Was wie co nieco na ten temat.- siedzący w bezruchu uczniowie
zdawali się potwierdzać jego słowa.- Chodzi oczywiście o
Stowarzyszenie Odnowicieli.- mężczyzna odrzucił uczniów poważnym
spojrzeniem.- Organizacja została założona w 1878r. w Londynie.
Wówczas na jej czele stał Vladimir Eslar Volerioner,
pełnokrwisty Zmiennokształtny. Pociągnął za sobą wielu
wyznawców oddzielenia ,,ras czystych'' od nadnaturalnych, którzy
nie byli obdarzeni krwią przekazywaną z pokolenia na pokolenie.- mężczyzna na chwilę zamilkł.- Organizacja chciała wybić Wilkołaki i, wymarłe już teraz,
Wampiry. W ten sposób pragnęli oczyścić świat z ,,plugawej
krwi". Przez pierwsze sto lat ich słowa były tylko słowami.
W tym czasie przewodniczący i członkowie zgromadzenia zmieniali
się i stawali się coraz bardziej nieobliczalni. Prawdziwy koszmar
zaczął się od napadu na dom grupy Wilkołaków w 1985 roku. Krwawe
morderstwo trzech pokoleń...- nauczyciel pokręcił ze smutkiem głową.- Później miały miejsce liczne
napaście na siedziby likantropów oraz Wampirów.- pan Syriusz westchnął cicho.-
Bardzo wielu nadprzyrodzonych straciło życie w wojnie, która
rozpętała się w 1994. Stowarzyszenie Odnowicieli w okresie
przywództwa Thomasa Resier'a było nie do pokonania. Zabijali
wszystkich, którzy stanęli na ich drodze. Wielu Zmiennokształtnych
przeciwstawiało się Organizacji, co doprowadziło do obecnej
zatrważająco niskiej liczby tego gatunku...Większość
Czarodziei... no cóż... opowiedziała się po stronie Resier'a lub
zaszyła się w jakimś odległym miejscu, gdzie zgromadzenie nie
mogło ich znaleźć. Zmiennokształtni, w odpowiedzi na ataki stowarzyszenia, obdarzyli wiele
osób przekleństwem wilkołactwa. Jesienią 1998 roku Czarodzieje
przyłączyli się do walczących Zmiennokształtnych. Jednak wojna
trwała jeszcze przez trzy lata, by w końcu 21 lipca zjednoczone
siły nadprzyrodzonych ostatecznie pokonały Stowarzyszenie
Odnowicieli.- pan Wood zaczął przechadzać się między ławkami.-
Niestety nie był to dzień radości, a ogromnego smutku. Obie
strony poniosły niewyobrażalne straty. Dziadkowie, wujkowie,
ciocie, rodzicie, rodzeństwo... Każdy kogoś opłakiwał.-
nauczyciel ze smutkiem pokręcił głową.- Nasz świat już nigdy
nie wyglądał tak samo. Istnieje nadzieja, że to się kiedyś
zmieni, jednak... Wielu przestało już w to wierzyć.
Zasłuchana
wpatrywałam się w nauczyciela, gdy blondynka siedząca kilka
miejsc dalej, podniosła rękę.
-Czy
to prawda, że na miejsce Stowarzyszenia Odnowicieli została
stworzona Rada?- odezwała się przesłodzonym głosikiem, nie
czekając na pozwolenie.
Kilka
osób posłało dziewczynie nieprzyjazne spojrzenia, a brunet
siedzący obok, szturchnął ją w bok. Nastolatka, widząc reakcję
innych Czarodziei wzruszyła tylko ramionami. Pan Wood chwilę nie
wiedział co odpowiedzieć, jednak po chwili się opanował.
-Przykro
mi Danielle, jednak nie masz racji. Rada została powołana w celu
odbudowania społeczeństwa, którego wszyscy jesteśmy częścią.
Sami wybieramy członków jej członków, mamy wpływ na jej
decyzje. Ponadto Rada nie morduje niewinnych.- mężczyźnie nie
udało się zamaskować niechęci do nastolatki.
Gdy
zobaczyłam jak odnoszą się do blondynki zebrani w pomieszczeniu,
zaczęłam się zastanawiać kim ona jest. Szeptem spytałam o to
Rie. Dziewczyna tylko ciasno zacisnęła usta i udała, że mnie nie
dosłyszała. Cudownie, kolejna tajemnica Cambrige... Zrezygnowana
znów skupiłam uwagę na nauczycielu, który prowadził dalszą
część lekcji.
Tak jak mówiłam, jest trójka! Rozdział nie jest do końca taki, jak tego chciałam, ale mam nadzieję, że mimo wszystko się Wam spodoba!