Dziwoląg
Gdy, już nieźle zmęczeni, doszliśmy w końcu do pokoju 304,
odstawiliśmy walizki i uśmiechnęliśmy się do siebie.
- Nie spodziewałam się tak szybko wpaść na kogoś… nie
ukrywając… znośnego.- zauważyłam kąśliwym tonem.- Sam rozumiesz, poprawczaki rzadko
kiedy pozytywnie zaskakują.
Cross uśmiechnął się szeroko i odpowiedział w tym samym
guście:
-Wiesz… Ja to jeszcze nic takiego. Poczekaj jak poznasz
mojego młodszego brata, on to dopiero jest świetny. Nie to co ja, człowiek
ledwie znośny.- prychnęłam śmiechem co u Bena spowodowało jeszcze szczęśliwszy
wyraz twarzy.
- Nie mogę się doczekać.
Chłopak właśnie miał się odwrócić, gdy o czymś sobie
przypomniał i zamarł w pół kroku.
-Tak przy okazji… Gdy jesteś w obcym miejscu zapytaj kogoś
znającego miejsce o to w która masz iść stronę. Będzie trochę łatwiej. Poza
tym… nie jesteśmy w poprawczaku, Rain.- po tych słowach ruszył w stronę
zakrętu. Chodziło mu, oczywiście, o to, że zamiast podać mu numer
przydzielonego mi pokoju, ruszyłam w, na chybił trafił, wybraną przez siebie
stronę korytarza i przez to musieliśmy pokonywać dwa razy więcej schodów.
Trzeba było wybrać lewą stronę…
Nadal z uśmiechem na ustach otworzyłam drzwi pokoju w którym
miałam mieszkać przez kolejny rok. Pierwsze co mnie zdziwiło był ogrom pomieszczenia.
Jednak, gdy zajrzałam głębiej dostrzegłam dwa łóżka.
Współlokator? No cóż, może Creimberg nie jest tak prestiżową
szkołą jak to utrzymują wszystkie prospekty.
Następnym co przykuło moją uwagę był wszechobecny fiolet...
Wszystko było fioletowo-białe. Zaczynając od purpurowych ścian, poprzez
lawendowe zasłony, na jagodowej pościeli kończąc. Przemknęło mi przez myśl, że
to jakaś pomyłka... Znam tylko jedną osobę w takim stopniu zbzikowaną na
punkcie tego koloru...
- LUCY!- za moimi plecami rozległ się przerażający pisk.
Brzmiało to tak jakby ktoś krzywdził małego, słodkiego kotka. Przerażona
próbowałam się odwrócić, jednak czyjeś ręce mnie oplotły i nie mogłam się
ruszyć.- Lu, jak dobrze Cię widzieć! Jak mi powiedzieli, że przyjeżdżasz to
normalnie uwierzyć nie mogłam. A potem dowiedziałam się, że będziemy
współlokatorkami! Myślałam, że mi kapcie zlecą! Bo wiesz, do tej pory…
- Alison..?
- … mieszkałam sama, bo nikt nie wytrzymywał ze mną dłużej
niż miesiąc. Nie mam pojęcia co mi przeszkadzało w fiolecie. Jednak teraz…
- Alison.
- … zaczniesz się tu uczyć i w końcu będę mogła zaszaleć z
wystrojem pokoju! Boże, ale się cieszę! To będzie prze-cu-do-wne. Nie mogę się
doczekać jak wszystkich poznasz, chociaż tak prawdę to…
- Alison!- szybkim
ruchem wyrwałam się z jej objęć.
- Tak?- spytała zaskoczona moją nagłą reakcją.
- Co ty tu robisz? Przecież miałaś uczyć się w Art Center
College of Design w Californii!- nadal w głębokim szoku wpatrywałam się w
przyjaciółkę, z którą od półtora roku nie miałam żadnego kontaktu.
- No wiem, wiem, karle, ale sama rozumiesz… Szybko się
nudzę. Musiałam coś zmienić i od trzech semestrów chodzę do Creimberg na tym
angielskim pustkowiu. Nie jest tak źle jak się wydaje. Może i nie najciekawiej,
jednak da się wytrzymać. Przynajmniej jest w czy wybierać…- uśmiechnęła się
zaczepnie.
W moich oczach zaczęły wzbierać łzy.
- Nie wierzę, że tu jesteś… Moi rodzice przywieźli mnie tu
za karę…
Alison przerwała mi spokojnie:
- Nie jesteś tu za karę. Przywieźli Cię tu, bo nie chcesz
się pogodzić z prawdą. To szkoła dla takich jak my. Nie musisz już tego
ukrywać. W tej szkole każdy ma jakiś dar. Jesteśmy tu by nad tym zapanować i
rozwijać te umiejętności. A ty…? Ty jesteś kimś dziwacznym nawet w naszych
szeregach.- Carlley roześmiała się, widząc moją minę.- Nie każdy rodzi się jako
pełnokrwisty zmiennokształtny.
* * *
Gdy schodziłyśmy na kolacje w uszach wciąż
dźwięczały mi słowa Alison. ,,Pełnokrwisty zmiennokształtny.’’ Nadal nie potrafiłam
oswoić się z tą myślą. Chociaż pewnie powinnam, i to jak najszybciej, zważywszy
na miejsce, w którym aktualnie mam mieszkać.
- Nie martw się Lu.- Carlley szturchnęła mnie
w żebra, przerywając moje rozmyślania.- Gdy o czymś intensywnie myślisz tak
śmiesznie marzysz nos. Trochę jak prosiak.- dodała z uśmiechem. Swoimi słowami
wywołała śmiech chłopaków idących korytarzem w przeciwnym niż my kierunku.
Posłałam jej zabójcze spojrzenie, co tylko bardziej ją rozbawiło. Zirytowana
przyśpieszyłam kroku.
- Mówisz tak, jakbym nie miała czym się martwić…- mruknęłam.- Jest połowa semestru, a na dodatek…
- …jestem dziwolągiem…
-…nawet w Creimberg?- na dźwięk obcych głosów
odwróciłam się zaskoczona.
Za moimi plecami stały dwie piękne, wysokie
brunetki o niepokojących uśmiechach. Dziewczyny były bardzo do siebie podobne.
Czyżby bliźniaczki? Gdy przyjrzałam się im uważniej, zauważyłam drobne różnice
w ich wyglądzie. Dziewczyna, która stała z lewej strony miała nieco większe
oczy niż ta z prawej i była od niej o kilka centymetrów wyższa. Na dodatek ich
włosy minimalnie różniły się odcieniami.
Porażający
brak różnicy…
Zerknęłam w stronę Alison, jednak dziewczyna
się nie odzywała. Najwyraźniej nie przepadała za brunetkami, bo patrzyła na nie
z niechęcią w oczach. Po krótkiej chwili niezręcznego milczenia nieznajome, jak
na komendę, wyciągnęły dłonie w moją stronę.
- Caroline Treth.- przedstawiła się ta odrobinę
niższa.
- Catherine Truth.- w tym samym momencie
odezwała się jej przyjaciółka.
Zdezorientowana wodziłam wzrokiem od jednej
do drugiej. Kolejna sytuacja, która była wstanie zbić mnie z tropu. Moja
wyniosła postawa w tym miejscu, chyba nie odniesie większego efektu.
- Yyy… Lu… Lucy Rain.- odpowiedziałam lekko
drżącym głosem, po czym po kolei uścisnęłam wyciągnięte dłonie.
- Miło nam Cię poznać.- powiedziały jednym
głosem, co, nie ukrywam, było bardzo przerażające.
- Na jakie zajęcia będziesz chodzić?-
zapytała Caroline.
-Mamy nadzieję, że będziesz z nami w grupie
na historii rodów.- wydawało się automatycznie dodała Catherine.
- To naprawdę ciekawe zajęcia. Pan Syriusz
jest przeeemiły.
Coraz bardziej zaskoczona, a zarazem
przerażona, wpatrywałam się w klony.
Jeszcze nigdy nie przeżyłam tak dziwacznego spotkania. Czułam się jak
bohaterka jakiegoś podrzędnego psychologicznego horroru. Na szczęście z
ratunkiem przyszła mi Alison, która odezwała się z nutą przygany w głosie,
patrząc na Treth i Truth spode łba:
- Catherine, Caroline zaczęłyście tę
bezsensowną rozmowę w jakimś konkretnym celu?- zapytała tonem sugerującym
rozdrażnienie i nie czekając na odpowiedź dziewczyn, dodała:- Nie? To dobrze,
śpieszy nam się.- po tych słowach pociągnęła mnie za rękę i wyminęłyśmy Treth i
Truth. Gdy znalazłyśmy się poza zasięgiem ich słuchu, Alison spojrzała mnie z
udawanym smutkiem w oczach.- Właśnie poznałaś maskotki Creimberg, siejące
wszechobecny niesmak, Klony.
- O czym Ty, do cholery, gadasz?- zapytałam
głosem zdradzającym skrajne emocje, przerażenie i rozbawienie. Chociaż jakby
się nad tym zastanowić… Od dziecka w sytuacjach kryzysowych nie panowałam nad
sobą i zaczynałam się śmiać. Kiedyś z tego powodu mama zaciągnęła mnie do
psychologa.
- No co? Nie pasuje?- Carlley wzruszyła
ramionami.- Magiczne, niespokrewnione bliźniaczki z jednym mózgiem. Jeszcze
nigdy nie widziałam ich osobno. Duet TT jest upiorny. Czarodziejki półkrwi się
znalazły… Uważają się za lepsze, bo się z tym urodziły. Może to moja wina, że
zostałam ugryziona i co miesiąc zamieniam się w wilka? No przecież tego nie
chciałam, do cholery jasnej. A te dziunie zachowują się tak jakbym była czymś
gorszym, bo co jakiś czas nad sobą nie panuje i mogę komuś zrobić krzywdę.
Przecież nikt nie kazał im wtedy wchodzić do lasu…
Dziewczyna jeszcze coś mówiła, jednak już jej
nie słuchałam.
Gdy weszłyśmy do ogromnego, oszklonego
pomieszczenia, które najwyraźniej pełniło rolę stołówki, zgodziłam się ze wszystkimi
prospektami zapewniającymi o prestiżu tej szkoły. Pomieszczenie zadziwiało swym
ogromem. Przez szklany dach wpadały
ostatnie promienie, zachodzącego o tej porze, wiosennego słońca. Za oszklonymi
ścianami rozpościerał się widok na ogród. Oczywiście nie jakiś tam zwyczajny z
przeciętnymi badylami. O nie, drodzy państwo. To co ukazywało się oczom
wchodzącym do stołówki było istnym cudem. Wzdłuż usypanych szarymi kamykami
ścieżek ciągnęły się pasma czarnych tulipanów. Zwisające ze stojących co
kawałek latarni naręcza białych lilii delikatnie opadały na urocze ławeczki,
poustawiane w odległości kilku metrów od siebie. Z fontanny stojącej w
centralnej części ogrodu wypływała bladobłękitna woda, która zdawała się
promieniować własnym blaskiem. Z tej odległości nie widziałam co dokładnie
przedstawia kamienny posąg, jednak byłam pewna, że to zwierzę. Tam gdzie
kończył się ogród, zaczynał się ciemny las, który z powodzeniem można było
określić mianem nieprzebytej głuszy. Przeniosłam zachwycone spojrzenie na
przyjaciółkę, stojącą obok, która wpatrywała się we mnie z tajemniczym
uśmiechem błąkającym się w kącikach ust.
- Wiem, wiem…- szepnęła cicho i poprowadziła
mnie wzdłuż jednego z trzech długich stołów, znajdujących się w pomieszczeniu. Starłam
się nie zwracać uwagi na wymierzone we mnie ciekawskie spojrzenia innych
uczniów. Co mnie zdziwiło, niektóre z nich były wrogie.
Alison przyspieszyła, gdy dochodziłyśmy do
końca stołu. Z rozszerzonymi z podekscytowania oczami i uśmiechem szaleńca
usiadła, oczywiście, ciągnąc mnie za sobą, naprzeciwko chłopaka z przyjaznym wyrazem
twarzy i bruneta wyglądającego jak rasowy Francuz.
Żabi Król ledwo podniósł wzrok znad książki,
którą właśnie czytał. Machnął ręką w moją stronę i wymamrotał coś co zabrzmiało
jak ,,Fuas’’. Chłopak siedzący obok niego pacnął kolegę w głowę i uśmiechnął
się do mnie.
- Cieszę się, że nikt Cię nie pożarł po
drodze, Lucy.- zaśmiał się cicho z własnego żartu.- Jestem Arthur. Ten dupek
obok to Lucas, gdybyś nie dosłyszała jego cudownego, śpiewnego, francuskiego
głosiku.- przeniósł spojrzenie na Alison.- Mówiłem Ci, że macie się pośpieszyć,
bo nie chcę zostawać z nim sam. Ten kretyn w pięć minut ściągnął nam na głowę
dwie czarownice… I o dziwo nie był to nasz ukochany duet…- przewrócił oczami,
wywołując prychnięcie Carlley, która właśnie nakładała sobie naleśniki na, a
jakże!, fioletowy talerz.
Obrażony przez Arthura chłopak szybkim ruchem
zatrzasnął książkę.
- Gdybyś nie był tak wybredny, dostrzegłbyś,
że te Czarodziejki potrzebowały naszego wsparcia moralnego i pomocy w
przygotowaniu do trudnego testu…- westchnął.- Mieliśmy taką okazję, stary, a Ty
ja zaprzepaściłeś. Nie zapomnę Ci tego!
Ręka Alison zawisła nad słoikiem dżemu
truskawkowego. A Arthur, chcąc wybrnąć z, najwyraźniej, niezręcznej sytuacji,
podniósł ręce w geście poddania.
-Masz absolutną rację. Pryszczate czternastolatki
to szansa jedna na milion.- po chwili dodał dużo ciszej:- Pomyśl czasem.
Nie bardzo wiedziałam jakie znaczenie ma scena
rozgrywająca się przy stole. Dopiero później miałam się przekonać o tym jak
istotna była wymiana zdań przez Lucasa i Arthura. Podejrzewam, że skoro uchodzę
za osobę inteligentną to już powinnam się wszystkiego domyślić, jednak… Nie tym
razem. Najwyraźniej mój mózg zrobił sobie przerwę w pracy lub, co gorsza,
urlop, nie informując mnie o tym.
Chcąc rozluźnić atmosferę panującą przy
stole, Arthur zwrócił się do mnie:
- Jesteś pierwszą pełnokrwistą Zmiennokształtną,
którą poznałem osobiście.- wyszczerzył zęby w uśmiechu, na co siedząca kilka
miejsc dalej Czarodziejka westchnęła głośno.- Chociaż biorąc pod uwagę ilu Was
zostało, to i tak niezły wynik.- chyba mu się coś przypomniało, bo pochylił się
w moją stronę, nagle zaciekawiony.- To prawda, że jeszcze pół roku temu nie
wiedziałaś, że ,,nie jesteś zwyczajna’’?
Lucas rzucił mu ,,złe spojrzenie’’ i
powiedział grobowym głosem:
- LUDZIE NIE SĄ ZWYCZAJNI. Jesteśmy po prostu
niemagiczni.
Alison prychnęła cicho.
- ,,Po prostu niemagiczni?” Człowieku,
jesteście ,,po prostu” nudni. Zero w Was superwypasionejobjechanejnamaksa krwi!-
z udawaną wyższością spojrzała w stronę sufitu.
- Odezwała się… Jesteś tylko Wilkołakiem. Co
ty tam wiesz o Darze przekazywanym z pokolenia na pokolenie…
- Z całą pewnością więcej niż ty, o wielki
Oświecony idioto!
- Przynajmniej nie jestem śmierdzącą kupą
futra, w której…
W tym momencie, Arthur patrząc na mnie
przepraszająco, machnął ręką.
- Nie
zwracaj na nich uwagi.- skinął w głową w kierunku Alison i Lucasa.
Uśmiechnęłam się szeroko. Może w końcu mój
mózg postanowi współpracować?
- Byli
kiedyś razem?- zapytałam, starając się mówić jak najciszej, aby kłócąca się
dwójka mnie nie usłyszała.
Chłopak w odpowiedzi wzruszył ramionami , a
po krótkim namyśle, dodał:
- Jak na razie nie rozumieją, że coś do
siebie czują. Razem z Rie staramy się im to uświadomić. Jesteśmy dobrej myśli.- uśmiechnął się.-
Odpowiesz mi?
Najwyraźniej mój mózg postanowił się nade mną
zlitować i pomóc w skojarzeniu o jakie pytanie chłopakowi chodzi. ,, To prawda, że jeszcze pół roku temu nie
wiedziałaś, że nie jesteś zwyczajna?’’. Jak się okazało posiadane przeze mnie,
szare komórki nie są zupełnie bezużyteczne.
- Jest jeszcze gorzej. Dowiedziałam się trzy
miesiące temu. Wyczucie czasu moich rodziców nie było zbyt dobre, jeśli
rozumiesz o czym mówię.- spojrzałam na niego wiele mówiącym wzrokiem, a Arthur
energicznie pokiwał głową.
- Doskonale, niestety.
Właśnie otwierałam usta, gdy Alison wstała od
stołu, przy okazji rozlewając mi herbatę, i rozłoszczona ruszyła ku wyjściu do ogrodu.
Lucas widząc co robi dziewczyna i jak efektownie to wygląda, również podniósł się
ze swego miejsca i ruszył w przeciwnym niż ona kierunku. Arthur westchnął
przeciągle.
- Przyzwyczaisz się…