czwartek, 7 kwietnia 2016

Rozdział II

Dziwoląg

Gdy, już nieźle zmęczeni, doszliśmy w końcu do pokoju 304, odstawiliśmy walizki i uśmiechnęliśmy się do siebie.

- Nie spodziewałam się tak szybko wpaść na kogoś… nie ukrywając… znośnego.- zauważyłam kąśliwym tonem.- Sam rozumiesz, poprawczaki rzadko kiedy pozytywnie zaskakują.

Cross uśmiechnął się szeroko i odpowiedział w tym samym guście:

-Wiesz… Ja to jeszcze nic takiego. Poczekaj jak poznasz mojego młodszego brata, on to dopiero jest świetny. Nie to co ja, człowiek ledwie znośny.- prychnęłam śmiechem co u Bena spowodowało jeszcze szczęśliwszy wyraz twarzy.

- Nie mogę się doczekać.

Chłopak właśnie miał się odwrócić, gdy o czymś sobie przypomniał i zamarł w pół kroku.

-Tak przy okazji… Gdy jesteś w obcym miejscu zapytaj kogoś znającego miejsce o to w która masz iść stronę. Będzie trochę łatwiej. Poza tym… nie jesteśmy w poprawczaku, Rain.- po tych słowach ruszył w stronę zakrętu. Chodziło mu, oczywiście, o to, że zamiast podać mu numer przydzielonego mi pokoju, ruszyłam w, na chybił trafił, wybraną przez siebie stronę korytarza i przez to musieliśmy pokonywać dwa razy więcej schodów.

Trzeba było wybrać lewą stronę…

Nadal z uśmiechem na ustach otworzyłam drzwi pokoju w którym miałam mieszkać przez kolejny rok. Pierwsze co mnie zdziwiło był ogrom pomieszczenia. Jednak, gdy zajrzałam głębiej dostrzegłam dwa łóżka.

Współlokator? No cóż, może Creimberg nie jest tak prestiżową szkołą jak to utrzymują wszystkie prospekty.

Następnym co przykuło moją uwagę był wszechobecny fiolet... Wszystko było fioletowo-białe. Zaczynając od purpurowych ścian, poprzez lawendowe zasłony, na jagodowej pościeli kończąc. Przemknęło mi przez myśl, że to jakaś pomyłka... Znam tylko jedną osobę w takim stopniu zbzikowaną na punkcie tego koloru...

- LUCY!- za moimi plecami rozległ się przerażający pisk. Brzmiało to tak jakby ktoś krzywdził małego, słodkiego kotka. Przerażona próbowałam się odwrócić, jednak czyjeś ręce mnie oplotły i nie mogłam się ruszyć.- Lu, jak dobrze Cię widzieć! Jak mi powiedzieli, że przyjeżdżasz to normalnie uwierzyć nie mogłam. A potem dowiedziałam się, że będziemy współlokatorkami! Myślałam, że mi kapcie zlecą! Bo wiesz, do tej pory…

- Alison..?

- … mieszkałam sama, bo nikt nie wytrzymywał ze mną dłużej niż miesiąc. Nie mam pojęcia co mi przeszkadzało w fiolecie. Jednak teraz…

- Alison.

- … zaczniesz się tu uczyć i w końcu będę mogła zaszaleć z wystrojem pokoju! Boże, ale się cieszę! To będzie prze-cu-do-wne. Nie mogę się doczekać jak wszystkich poznasz, chociaż tak prawdę to…

-  Alison!- szybkim ruchem wyrwałam się z jej objęć.

- Tak?- spytała zaskoczona moją nagłą reakcją.

- Co ty tu robisz? Przecież miałaś uczyć się w Art Center College of Design w Californii!- nadal w głębokim szoku wpatrywałam się w przyjaciółkę, z którą od półtora roku nie miałam żadnego kontaktu.

- No wiem, wiem, karle, ale sama rozumiesz… Szybko się nudzę. Musiałam coś zmienić i od trzech semestrów chodzę do Creimberg na tym angielskim pustkowiu. Nie jest tak źle jak się wydaje. Może i nie najciekawiej, jednak da się wytrzymać. Przynajmniej jest w czy wybierać…- uśmiechnęła się zaczepnie.

W moich oczach zaczęły wzbierać łzy.

- Nie wierzę, że tu jesteś… Moi rodzice przywieźli mnie tu za karę…

Alison przerwała mi spokojnie:



- Nie jesteś tu za karę. Przywieźli Cię tu, bo nie chcesz się pogodzić z prawdą. To szkoła dla takich jak my. Nie musisz już tego ukrywać. W tej szkole każdy ma jakiś dar. Jesteśmy tu by nad tym zapanować i rozwijać te umiejętności. A ty…? Ty jesteś kimś dziwacznym nawet w naszych szeregach.- Carlley roześmiała się, widząc moją minę.- Nie każdy rodzi się jako pełnokrwisty zmiennokształtny.


*  *   *


Gdy schodziłyśmy na kolacje w uszach wciąż dźwięczały mi słowa Alison. ,,Pełnokrwisty zmiennokształtny.’’ Nadal nie potrafiłam oswoić się z tą myślą. Chociaż pewnie powinnam, i to jak najszybciej, zważywszy na miejsce, w którym aktualnie mam mieszkać.

- Nie martw się Lu.- Carlley szturchnęła mnie w żebra, przerywając moje rozmyślania.- Gdy o czymś intensywnie myślisz tak śmiesznie marzysz nos. Trochę jak prosiak.- dodała z uśmiechem. Swoimi słowami wywołała śmiech chłopaków idących korytarzem w przeciwnym niż my kierunku. Posłałam jej zabójcze spojrzenie, co tylko bardziej ją rozbawiło. Zirytowana przyśpieszyłam kroku.

- Mówisz tak, jakbym nie miała czym się martwić…- mruknęłam.- Jest połowa semestru, a na dodatek…
- …jestem dziwolągiem…
-…nawet w Creimberg?- na dźwięk obcych głosów odwróciłam się zaskoczona.

Za moimi plecami stały dwie piękne, wysokie brunetki o niepokojących uśmiechach. Dziewczyny były bardzo do siebie podobne. Czyżby bliźniaczki? Gdy przyjrzałam się im uważniej, zauważyłam drobne różnice w ich wyglądzie. Dziewczyna, która stała z lewej strony miała nieco większe oczy niż ta z prawej i była od niej o kilka centymetrów wyższa. Na dodatek ich włosy minimalnie różniły się odcieniami.
Porażający brak  różnicy…

Zerknęłam w stronę Alison, jednak dziewczyna się nie odzywała. Najwyraźniej nie przepadała za brunetkami, bo patrzyła na nie z niechęcią w oczach. Po krótkiej chwili niezręcznego milczenia nieznajome, jak na komendę, wyciągnęły dłonie w moją stronę.
- Caroline Treth.- przedstawiła się ta odrobinę niższa.
- Catherine Truth.- w tym samym momencie odezwała się jej przyjaciółka.

Zdezorientowana wodziłam wzrokiem od jednej do drugiej. Kolejna sytuacja, która była wstanie zbić mnie z tropu. Moja wyniosła postawa w tym miejscu, chyba nie odniesie większego efektu.
- Yyy… Lu… Lucy Rain.- odpowiedziałam lekko drżącym głosem, po czym po kolei uścisnęłam wyciągnięte dłonie.

- Miło nam Cię poznać.- powiedziały jednym głosem, co, nie ukrywam, było bardzo  przerażające.
- Na jakie zajęcia będziesz chodzić?- zapytała Caroline.

-Mamy nadzieję, że będziesz z nami w grupie na historii rodów.- wydawało się automatycznie dodała Catherine.
- To naprawdę ciekawe zajęcia. Pan Syriusz jest przeeemiły.

Coraz bardziej zaskoczona, a zarazem przerażona, wpatrywałam się w klony.  Jeszcze nigdy nie przeżyłam tak dziwacznego spotkania. Czułam się jak bohaterka jakiegoś podrzędnego psychologicznego horroru. Na szczęście z ratunkiem przyszła mi Alison, która odezwała się z nutą przygany w głosie, patrząc na Treth i Truth spode łba:

- Catherine, Caroline zaczęłyście tę bezsensowną rozmowę w jakimś konkretnym celu?- zapytała tonem sugerującym rozdrażnienie i nie czekając na odpowiedź dziewczyn, dodała:- Nie? To dobrze, śpieszy nam się.- po tych słowach pociągnęła mnie za rękę i wyminęłyśmy Treth i Truth. Gdy znalazłyśmy się poza zasięgiem ich słuchu, Alison spojrzała mnie z udawanym smutkiem w oczach.- Właśnie poznałaś maskotki Creimberg, siejące wszechobecny niesmak, Klony.

- O czym Ty, do cholery, gadasz?- zapytałam głosem zdradzającym skrajne emocje, przerażenie i rozbawienie. Chociaż jakby się nad tym zastanowić… Od dziecka w sytuacjach kryzysowych nie panowałam nad sobą i zaczynałam się śmiać. Kiedyś z tego powodu mama zaciągnęła mnie do psychologa.

- No co? Nie pasuje?- Carlley wzruszyła ramionami.- Magiczne, niespokrewnione bliźniaczki z jednym mózgiem. Jeszcze nigdy nie widziałam ich osobno. Duet TT jest upiorny. Czarodziejki półkrwi się znalazły… Uważają się za lepsze, bo się z tym urodziły. Może to moja wina, że zostałam ugryziona i co miesiąc zamieniam się w wilka? No przecież tego nie chciałam, do cholery jasnej. A te dziunie zachowują się tak jakbym była czymś gorszym, bo co jakiś czas nad sobą nie panuje i mogę komuś zrobić krzywdę. Przecież nikt nie kazał im wtedy wchodzić do lasu…
Dziewczyna jeszcze coś mówiła, jednak już jej nie słuchałam.

Gdy weszłyśmy do ogromnego, oszklonego pomieszczenia, które najwyraźniej pełniło rolę stołówki, zgodziłam się ze wszystkimi prospektami zapewniającymi o prestiżu tej szkoły. Pomieszczenie zadziwiało swym  ogromem. Przez szklany dach wpadały ostatnie promienie, zachodzącego o tej porze, wiosennego słońca. Za oszklonymi ścianami rozpościerał się widok na ogród. Oczywiście nie jakiś tam zwyczajny z przeciętnymi badylami. O nie, drodzy państwo. To co ukazywało się oczom wchodzącym do stołówki było istnym cudem. Wzdłuż usypanych szarymi kamykami ścieżek ciągnęły się pasma czarnych tulipanów. Zwisające ze stojących co kawałek latarni naręcza białych lilii delikatnie opadały na urocze ławeczki, poustawiane w odległości kilku metrów od siebie. Z fontanny stojącej w centralnej części ogrodu wypływała bladobłękitna woda, która zdawała się promieniować własnym blaskiem. Z tej odległości nie widziałam co dokładnie przedstawia kamienny posąg, jednak byłam pewna, że to zwierzę. Tam gdzie kończył się ogród, zaczynał się ciemny las, który z powodzeniem można było określić mianem nieprzebytej głuszy. Przeniosłam zachwycone spojrzenie na przyjaciółkę, stojącą obok, która wpatrywała się we mnie z tajemniczym uśmiechem błąkającym się w kącikach ust.  

- Wiem, wiem…- szepnęła cicho i poprowadziła mnie wzdłuż jednego z trzech długich stołów, znajdujących się w pomieszczeniu. Starłam się nie zwracać uwagi na wymierzone we mnie ciekawskie spojrzenia innych uczniów. Co mnie zdziwiło, niektóre z nich były wrogie.
Alison przyspieszyła, gdy dochodziłyśmy do końca stołu. Z rozszerzonymi z podekscytowania oczami i uśmiechem szaleńca usiadła, oczywiście, ciągnąc mnie za sobą,  naprzeciwko chłopaka z przyjaznym wyrazem twarzy i bruneta wyglądającego jak rasowy Francuz.

Żabi Król ledwo podniósł wzrok znad książki, którą właśnie czytał. Machnął ręką w moją stronę i wymamrotał coś co zabrzmiało jak ,,Fuas’’. Chłopak siedzący obok niego pacnął kolegę w głowę i uśmiechnął się do mnie.

- Cieszę się, że nikt Cię nie pożarł po drodze, Lucy.- zaśmiał się cicho z własnego żartu.- Jestem Arthur. Ten dupek obok to Lucas, gdybyś nie dosłyszała jego cudownego, śpiewnego, francuskiego głosiku.- przeniósł spojrzenie na Alison.- Mówiłem Ci, że macie się pośpieszyć, bo nie chcę zostawać z nim sam. Ten kretyn w pięć minut ściągnął nam na głowę dwie czarownice… I o dziwo nie był to nasz ukochany duet…- przewrócił oczami, wywołując prychnięcie Carlley, która właśnie nakładała sobie naleśniki na, a jakże!, fioletowy talerz.

Obrażony przez Arthura chłopak szybkim ruchem zatrzasnął książkę.
- Gdybyś nie był tak wybredny, dostrzegłbyś, że te Czarodziejki potrzebowały naszego wsparcia moralnego i pomocy w przygotowaniu do trudnego testu…- westchnął.- Mieliśmy taką okazję, stary, a Ty ja zaprzepaściłeś. Nie zapomnę Ci tego!

Ręka Alison zawisła nad słoikiem dżemu truskawkowego. A Arthur, chcąc wybrnąć z, najwyraźniej, niezręcznej sytuacji, podniósł ręce w geście poddania.

-Masz absolutną rację. Pryszczate czternastolatki to szansa jedna na milion.- po chwili dodał dużo ciszej:- Pomyśl czasem.

Nie bardzo wiedziałam jakie znaczenie ma scena rozgrywająca się przy stole. Dopiero później miałam się przekonać o tym jak istotna była wymiana zdań przez Lucasa i Arthura. Podejrzewam, że skoro uchodzę za osobę inteligentną to już powinnam się wszystkiego domyślić, jednak… Nie tym razem. Najwyraźniej mój mózg zrobił sobie przerwę w pracy lub, co gorsza, urlop, nie informując mnie o tym.

Chcąc rozluźnić atmosferę panującą przy stole, Arthur zwrócił się do mnie:
- Jesteś pierwszą pełnokrwistą Zmiennokształtną, którą poznałem osobiście.- wyszczerzył zęby w uśmiechu, na co siedząca kilka miejsc dalej Czarodziejka westchnęła głośno.- Chociaż biorąc pod uwagę ilu Was zostało, to i tak niezły wynik.- chyba mu się coś przypomniało, bo pochylił się w moją stronę, nagle zaciekawiony.- To prawda, że jeszcze pół roku temu nie wiedziałaś, że ,,nie jesteś zwyczajna’’?

Lucas rzucił mu ,,złe spojrzenie’’ i powiedział grobowym głosem:
- LUDZIE NIE SĄ ZWYCZAJNI. Jesteśmy po prostu niemagiczni.
Alison prychnęła cicho.

- ,,Po prostu niemagiczni?” Człowieku, jesteście ,,po prostu” nudni. Zero w Was superwypasionejobjechanejnamaksa krwi!- z udawaną wyższością spojrzała w stronę sufitu.

- Odezwała się… Jesteś tylko Wilkołakiem. Co ty tam wiesz o Darze przekazywanym z pokolenia na pokolenie…
- Z całą pewnością więcej niż ty, o wielki Oświecony idioto!

- Przynajmniej nie jestem śmierdzącą kupą futra, w której…
W tym momencie, Arthur patrząc na mnie przepraszająco, machnął ręką.

- Nie  zwracaj na nich uwagi.- skinął w głową w kierunku Alison i Lucasa.
Uśmiechnęłam się szeroko. Może w końcu mój mózg postanowi współpracować?

-  Byli kiedyś razem?- zapytałam, starając się mówić jak najciszej, aby kłócąca się dwójka mnie nie usłyszała.

Chłopak w odpowiedzi wzruszył ramionami , a po krótkim namyśle, dodał:
- Jak na razie nie rozumieją, że coś do siebie czują. Razem z Rie staramy się im to uświadomić.  Jesteśmy dobrej myśli.- uśmiechnął się.- Odpowiesz mi?

Najwyraźniej mój mózg postanowił się nade mną zlitować i pomóc w skojarzeniu o jakie pytanie chłopakowi chodzi.  ,, To prawda, że jeszcze pół roku temu nie wiedziałaś, że nie jesteś zwyczajna?’’. Jak się okazało posiadane przeze mnie, szare komórki nie są zupełnie bezużyteczne.

- Jest jeszcze gorzej. Dowiedziałam się trzy miesiące temu. Wyczucie czasu moich rodziców nie było zbyt dobre, jeśli rozumiesz o czym mówię.- spojrzałam na niego wiele mówiącym wzrokiem, a Arthur energicznie pokiwał głową.

- Doskonale, niestety.

Właśnie otwierałam usta, gdy Alison wstała od stołu, przy okazji rozlewając mi herbatę, i rozłoszczona ruszyła ku wyjściu do ogrodu. Lucas widząc co robi dziewczyna i jak efektownie to wygląda, również podniósł się ze swego miejsca i ruszył w przeciwnym niż ona kierunku. Arthur westchnął przeciągle.

- Przyzwyczaisz się…