niedziela, 3 kwietnia 2016

Rozdział I

 Zamknąć potworki




 - Więc to tak wygląda poprawczak dla bogaczy?- z niechęcią wskazałam na budynek znajdujący się przede mną.

- Żaden poprawczak, skarbie.- szczebiot mamy poniósł się echem po zbyt zadbanym dziedzińcu. Po chwili, gdy już się rozejrzała czy na pewno nikogo nie ma w pobliżu, dodała konspiracyjnym szeptem.-Jeszcze ktoś cię usłyszy.

Z nią tak zawsze. Obcy ludzie nad prawdziwość jej córki. Hierarchia wartości godna każdego rodzica. Przewróciłam oczami. Oczywiście, ruch ten nie mógł uciec uwadze taty. Coraz bardziej purpurowiejąc na twarzy, rzucił do mnie ze wzgardą w głosie:

- Ciesz się, że to tu trafiłaś, niewdzięcznico. Gdyby nie moja znajomość z sędzią Mortier, to za…- zawahał się przez moment.- Za to co zrobiłaś zostałabyś zamknięta w prawdziwym poprawczaku- teraz z całą pewnością jego twarz przybrała barwę dojrzałego pomidora. Po raz pierwszy od bardzo dawna nie zachowywał się jak wzorowy polityk i okazał swe niezadowolenie. Klękajcie narody, cyborg rządu jednak nie jest zombie.

- Nie udawaj, że by ci to nie odpowiadało- nawet nie starałam się ukrywać rozdrażnienia. Kim on jest żeby mnie pouczać? Nie ma prawa po tym co się stało. Powiedzieli mi coś o czym nigdy nie chciałam się dowiedzieć. Westchnęłam głośno i ignorując niezadowolone spojrzenia rodziców, podeszłam do szofera, pana Andersona, który przed chwilą skończył opróżniać bagażnik.- Bardzo dziękuję za pomoc.- uśmiechnęłam się z wdzięcznością. Gdyby nie mężczyzna nie byłabym wstanie wyjąć kilkunastu walizek, które przywieźliśmy. Szofer posłał mi pocieszające spojrzenie i wsiadł z powrotem do limuzyny. Byłam mu wdzięczna. Przez krótką chwilę poczułam, że nie jestem aż tak złym człowiekiem, jak to utrzymywała reszta świata. Odwracając się do rodziców, kątem oka zauważyłam jakiś ruch. Gdy spojrzałam w tamtą stronę, ujrzałam zbliżającego się w naszą stronę chłopaka. Był ubrany w garnitur i białą koszulę. Zadowolony ojciec władczym gestem wskazał na walizki.

- Nareszcie. Ktoś musi to zanieść do jej pokoju. Lucy Rain.- skinął głową w moją stronę.  

Chłopak przez chwilę wyglądał na zbitego z tropu, jednak już po chwili uśmiechnął się kpiąco i zabrał się do zadania. Był wysoki, a jego ciemnobrązowe włosy idealnie komponowały się z bladą skórą. Z tej odległości nie widziałam jego oczu, jednak wydawały się tego samego koloru co włosy.

Zbliżyłam się do rodziców, starając się wyglądać naturalnie.

- Do zobaczenia. Mamo- skinęłam jej głową i szybko przytuliłam.- Tato- zdobyłam się jedynie na formalny uścisk dłoni.

Jak zawsze obyło się bez łzawego pożegnania. Gdy samochód zniknął z pola mojego widzenia, zwróciłam się do chłopaka:

- Sam raczej tego nie uniesiesz. Może zawołasz kogoś jeszcze?

Chłopak roześmiał się głośno, po czym spojrzał na mnie z zadziornym błyskiem w oczach.

- Nie mów mi, że jesteś tak samo głupia jak ci bufoni,- ręką wskazał w stronę niewidocznego pojazdu.- Nie mam zamiaru nosić Twoich walizek. Sama to zrobisz, chyba, że ktoś zechce ci pomóc.- wzruszył ramionami i teatralnie rozejrzał się po podjeździe.- Chyba jednak będziesz musiała poradzić sobie sama.- kolejny niebezpieczny błysk w oczach.

Przez chwilę patrzyłam na niego oniemiała. Kim on jest? Jakim prawem tak do mnie mówi? I do diabła, dlaczego jest tak niesamowicie uroczy?! Nie miałam pojęcia jak skomentować jego słowa. Nawet nie pamiętałam kiedy ostatnio zdarzyło się by głos uwiązł mi w gardle.

- To dla Ciebie.- brunet wyciągnął w moją stronę czarną kopertę, a ja z wahaniem ją przyjęłam.- Lepiej pospiesz się z bagażem. Zanosi się na deszcz. Witaj w Anglii.- po tych słowach odwrócił się i powolnym krokiem ruszył w kierunku wejścia do budynku. Patrzyłam za nim oniemiała. Jak mu się to udało…? Zawsze byłam dumna ze swego ciętego języka, a ten chłopak był wstanie sprawić, że nie potrafiłam powiedzieć ani słowa. Nadal w głębokim szoku, odwróciłam się w stronę walizek.

Zerknęłam na trzymaną kopertę. Przemknęło mi przez myśl, że jej czarny kolor jest czymś nietypowym, jednak nie zwróciłam na to większej uwagi, ważniejsze było to co kryła w środku.

Po jej otworzeniu zobaczyłam klucz i kartę magnetyczną do pokoju 304 oraz złożoną na pół kartkę. Okazało się, że to krótki list od Dyrektor, pani Annabell Demberd.



Witaj, Lucy!

Na wstępie muszę przeprosić za to, że nie powitałam Cię osobiście. Niestety, obowiązki dyrektora Creimberg nie kończą się na jedzeniu kanapek w gabinecie. Mam nadzieję, że Aaron powitał Cię odpowiednio. W pokoju czeka na Ciebie niespodzianka, dzięki której, mimo tego, że dochodzisz do Nas w połowie semestru, od razu poczujesz się jak w domu! Spotkam się z Tobą najszybciej jak będę wstanie!

Ściskam, Annabell Demberd


Zaskoczona nieformalnością listu przez chwilę zapomniałam o przykrym obowiązku samodzielnego wniesienia do szkoły  wszystkich stających wokół moich stóp toreb.  Jednak, jak przystało na Anglie z większości opowiadań, po chwili zaczęło padać.

-Szlag, miał rację…- mruknęłam cicho, myśląc o brunecie, Aaronie, i szybko zaczęłam zbierać walizki.

Po chwili, potykając się, szłam w stronę szkoły z ostatnim kursem walizek. Na raz byłam wstanie wziąć tylko niewiele ponad jedną czwartą walizek, a i to sprawiało mi problem. Gdy przekroczyłam próg budynku zderzyłam się z kimś zmierzającym w przeciwnym kierunku.

Pakunki, które niosłam posypały się na podłogę. Przerażona rzuciłam się ku ziemi. Gdy wyciągnęłam rękę natrafiłam na czyjąś dłoń. Podniosłam wzrok i zobaczyłam klęczącego przede mną chłopaka. Pierwsza myśl, która przemknęła mi przez głowę,  gdy mu się przyjrzałam?,, Ciacho’’.  Można powiedzieć, że to banał tak kogokolwiek określać, jednak w odniesieniu do niego… To wydawało się po prostu właściwe. Nastolatek był niesamowicie przystojny. Miał włosy koloru ciemnego piasku, ciemno, jaskrawozielone oczy, pełne usta i niepokojąco słodki uśmiech. Typ idealnego chłopca, który nawet w okresie dojrzewania miał idealną cerę. W takim typku można się zakochać. Szczególnie, gdy patrzy na kogoś tak jak teraz patrzył na mnie. Ciacho miało wzrok skrzywdzonego szczeniaczka, który zaraz będzie prosić o przebaczenie.
- Bardzo Cię przepraszam…- a nie mówiłam?- Nie mam pojęcia jak mogłem Cię nie zauważyć. Łajza ze mnie.- posłał mi kolejny skradający serce uśmiech.

- Nic się takiego nie stało.- przywołałam na twarz uśmiech w założeniu mający być sympatyczny. Właśnie skończyliśmy zbierać walizki, więc mogłam stwierdzić, że chłopak nie dość, że był przystojny to jeszcze bardzo wysoki. Chciałam odwlec moment pożegnania dlatego powiedziałam szybko: -Chociaż za karę powinieneś pomóc mi z walizkami.

Chłopak roześmiał się cicho i skinął głową, po czym, jakby po krótkim zastanowieniu, wyciągnął do mnie rękę.
- Benjamin Cross.- powiedział, gdy już uścisnęłam jego dłoń.

- Lucy Rain.- odpowiedziałam i ruszyliśmy korytarzem.

Ben miał naprawdę długie nogi przez co było trudno mi za nim nadążyć. W końcu jestem karzełkiem mierzącym niecałe metr sześćdziesiąt.

- Jesteś tutaj nowa, prawda?- usłyszałam po krótkiej chwili milczenia.

- A co? Uważasz, że nie zapamiętałbyś takiej- tu wskazałam na siebie- twarzy?

Chłopak przyjrzał mi się, jakby to głęboko się nad czymś zastanawiając.

- Masz rację. Będziesz mi się śniła po nocach.

- Mam nadzieję, że nie z zakrwawionym nożem w ręku… - nasz śmiech poniósł się echem po pustym korytarzu.