niedziela, 10 kwietnia 2016

Rozdział III

Kim jestem?

Jak zawsze, gdy znajduję się w nowej sytuacji, byłam podenerwowana od dzisiejszego popołudnia. Gdy usłyszałam pukanie, zaskoczona zerwałam się z łóżka i zawołałam przesadnie głośno:
- Proszę!
Przez drzwi wsunęła się czyjaś blond głowa.
- Witaj, Lucy.- kobieta weszła do pomieszczenia.- Nazywam się Annabell Demberd i, jak pewnie już wiesz, jestem dyrektorką Creimberg.

Z racji tego, że od dziecka spotykałam się z wszelkiego typu zarządcami ważnych instytucji, przewodniczącymi wielu organizacji i innymi dorosłymi ,,pociągającymi za sznurki’’, wiedziałam jak rozmawiać z dyrektorem szkoły. Przynajmniej, gdyby był on tradycyjnym szeryfem. Jednak, w końcu to Creimberg, nic nie może być szablonowe. Dlatego chwilę stała skołowana na środku pokoju. Nadal  zadziwiała mnie niespotykana bezpośredniość pani Demberd. Jeszcze chwila i kobieta zacznie mnie traktować jak własne dziecko, a do tego na pewno nie byłam przyzwyczajona. Przyjrzałam się blondynce. Jak większość ludzi była ode mnie wyższa. Kolor włosów kontrastował z ciemnymi oprawkami błękitnych oczu, które teraz wpatrywały się we mnie zaciekawione. Nie przeszkadzało mi to. Dyrektorka miała takie dziwne, ale przyjemne ciepło w spojrzeniu…

- Dzień dobry, miło mi panią poznać.- moje usta opuściła wyuczona odpowiedź. W ostatniej chwili próbowałam się powstrzymać i wymyślić coś bardziej pasującego do mojej rozmówczyni, jednak tresura z dzieciństwa dała o sobie znać.

Kobieta uśmiechnęła się do mnie promiennie i powiedziała śpiewnie:


- Jeszcze raz bardzo Cię przepraszam, że nie powitałam Cię osobiście. Nadal mam nadzieję, chociaż przyznam, że niewielką, iż Aaron zachował się odpowiednio.- dyrektorka spojrzała na mnie z nadzieją, która znikła, gdy zobaczyła mój wyraz twarzy.- Rozumiem… Cały Aaron.- westchnęła głośno.- Musisz mu wybaczyć jego zachowanie. To dobry dzieciak, jednak pogubił się w swoim gniewie… - blondynka jakby spostrzegła się, iż powiedziała za dużo i trochę zmieszana podała mi kartkę papieru.- Twój plan lekcji. Będziesz chodzić na zajęcia dla rodów, spadkobierców i zmiennokształtnych.- uśmiechnęła się szeroko.- Nie zdziw się, ponieważ na tych ostatnich… Oprócz Ciebie będą tylko dwie osoby.- w tym momencie dyrektorka zrobiła coś naprawdę nieprzewidywalnego- zbliżyła się i wzięła mnie w swe objęcia. Zdziwiona nie wiedziałam jak zareagować, jednak po chwili oddałam uścisk.- Naprawdę cieszę się, że tutaj jesteś.- po tych słowach  pożegnałyśmy się i kobieta wyszła z sypialni.


*   *  * 


- Alison… Alison. Alison!- od kilku minut bezboleśnie starałam się obudzić przyjaciółkę. Po wielu nieudanych próbach zrezygnowana opadłam na jej łóżko.- Wstawaj głupia…- mruknęłam w jej stronę, doskonale wiedząc, że mnie słyszy.- Nawet nie wiem jak mam dojść na pierwszą lekcję. Alison!- po krótkim namyśle podniosłam butelkę z wodą, stającą obok łóżka dziewczyny i z diabelskim uśmiechem wylałam jej zawartość na głowę Carlley.
Przyjaciółka lekko uśmiechnęła się na wpółświadomie i otworzyła jedno oko.
- Nie pamiętasz? To nie zadziała.- rudowłosa odwróciła się na drugi bok.- Znajdź sobie jakiegoś przewodnika. Lemon też wstawała tak wcześnie i musiałyśmy się rozstać…- mruknęła jeszcze i po chwili na powrót usłyszałam jej równomierny oddech, oznaczający, że zasnęła.

Roześmiałam się głośno, myśląc o swej głupocie. Jak mogłam zapomnieć, że Alison Carlley nie da się obudzić czymś tak zwyczajnym jak woda? Gdy byłyśmy małe próbowałam wielu metod, jednak szybko przekonałam się, że w jej przypadku, oblewanie wodą, wbijanie szpilek w różne części ciała, krzyki wprost do ucha po prostu się nie sprawdzają. Rudzielec od zawsze był mistrzem ignorowania wszelkich przeciwności losu, gdy chodzi o sen. Po niezliczonej ilości prób dobudzenia Alison przekonałam się, że zadziałać może tylko kilkominutowe klęczenie z włączoną zapalniczką obok jej stóp.

Wyszczerzyłam się do swoich wspomnień i zaczęłam zmierzać w kierunku drzwi. Przed wyjściem z pokoju zerknęłam w stronę lustra. Byłam ubrana w luźne dżinsy z przetarciami w okolicach kolan, białą koszulkę z logiem mojego ukochanego zespołu- Guns N’ Roses i zwykłe czarne trampki do kostek. W sam raz na pierwszy dzień w nowej szkole. Będę mogła niezauważona przemykać pod ścianami. Idealny kamuflaż.

Zadowolona z osiągniętego efektu wyszłam na korytarz. Jak na razie nie był on zatłoczony, jednak Alison zapowiedziała, że to się niebawem zmieni. Zerknęłam na mapę, którą trzymałam w dłoniach, niczym największy skarb. Czułam się tak, jakby była to moja jedyna broń. Oczywiście są jeszcze ostre jak brzytwa pazury, mogące rozciąć wszystko kły, zatrważająca szybkość…

- Lucy?- usłyszałam za plecami, gdy mijałam otwarte na oścież drzwi czyjegoś pokoju. Zatrzymałam się zaskoczona i spojrzałam w stronę głosu. Jak się okazało wołała mnie śliczna, wysoka Azjatka ubrana w białe rurki w różowe jednorożce otoczone tęczami, czarne martensy z jaskraworóżową podeszwą i… o zgrozo… koszulkę Guns’ N’ Roses. Zszokowana przyglądałam się jej chwilę z niepokojem.

- Zgadłaś.- uśmiechnęłam się, gdy zdołałam się opanować.- O co chodzi?- pamiętam, że na lekcjach mających na celu ułatwienie mi odnalezienia się w nieprzewidywalnych sytuacjach, madame Fueer powtarzała, że trzeba być miłym nawet dla najbardziej przerażających dziwaków.
Niespodziewanie dziewczyna zbliżyła się do mnie i objęła mnie za szyję.

- Chociaż ktoś w tej szkole ma dobry gust muzyczny!- krzyknęła uradowana.- W końcu mogę Cię poznać osobiście! Tyle o tobie słyszałam, Lu! Alison nie mogła się doczekać momentu, gdy przyjedziesz!- nieznajoma wypuściła mnie z objęć.- Ty też na zajęcia historii Rodów, prawda?- skinęłam głową, na co czarnowłosa westchnęła i wskazała kierunek w którym powinnyśmy się udać.- W końcu nie będę musiała sama męczyć się z Xavierem i Czarodziejami.- zerknęła na mnie z ukosa.- Jestem Lemon. Znaczy Rie Yoemon… Jak widzisz nie ma się co dziwić, że wszyscy nazywają mnie tak, jakbym była cytrusem.- mrugnęła.

Właśnie doszłyśmy do korytarzy szkolnych, po których kręciło się już znacznie więcej uczniów niż w dormitorium .
- Też jesteś… hmm… Zmiennokształtną?- zapytałam, gdy Lemon na chwilę umilkła. Chyba po raz pierwszy przyznałam na głos, że nie jestem człowiekiem. Rodzice byliby zachwyceni…

- Tak.- Rie skinęła głową.- Oprócz nas jest jeszcze Xavier Sołowjow. Oboje jesteśmy półkrwi. Nasze mamy są ludźmi, a ojcowie Zmiennokształtnymi.- zaśmiała się cicho.- Twoi rodzice mieli znacznie łatwiej, bo nie musieli się przed nikim tłumaczyć z tego kim są.-ziewnęła.- Z wyjątkiem naszej trójki na zajęciach pana Syriusza będą sami Czarodzieje. Na oko licząc… Jakaś dwudziestka.- widząc moje zaskoczone spojrzenie, wzruszyła ramionami.- Jest jeszcze druga grupa. Sami Czarodzieje. Jakieś trzydzieści osób.

- Dlaczego jest tak mało Zmiennokształtnych?- zapytałam, przez co Lemon zamarła z ręką zawieszoną nad klamką. Dziewczyna zerknęła na mnie z ukosa i powiedziała niepewnie:
- Jakby Ci to… Większość naszej rasy przeciwstawiła się Vladimirowi i dlatego nie ma ich już wśród nas…- ze smutkiem pokręciła głową.- Zostało tylko kilka rodzin, które przetrwały wojnę. Właśnie dlatego nasz gatunek powoli…

- Panno Rain, panno Yoemon. Nie ma potrzeby stać pod salą. Możecie wejść, pan Wood nie gryzie.- na dźwięk czyjegoś głosu, Lemon cała poczerwieniała i wciągnęła mnie do sali. Nim zamknęły się za nami drzwi zdołałam jeszcze dostrzec oddalającego się szybkim krokiem mężczyznę. Zaskoczona spojrzałam na dziewczynę, jednak ta tylko pokręciła głową i poprowadziła mnie w stronę trzyosobowej ławki przy której siedział już jakiś blondyn.

Gdy podeszłyśmy bliżej przyjrzałam się mu dokładniej. Jego przydługie jasne włosy wywijały się śmiesznie przy końcach. Oczy chłopaka zaskoczyły mnie tym jak blade się okazały. Obcisła koszulka nie zdołała ukryć jego wyrzeźbionego ciała. Opinała się w najbardziej ciekawych miejscach, co ani trochę mi nie przeszkadzało.

Yoemon potwierdziła moje przypuszczenia odnośnie tożsamości chłopaka, gdy dokonała prezentacji.
– Cieszę się, że mogę Cię poznać, Xavier.- uścisnęłam wyciągniętą rękę blondyna na co ten uśmiechnął się szeroko i już chciał coś odpowiedzieć, gdy do sali wszedł nauczyciel. Natychmiast ucichły wszelkie rozmowy, a większość dziewczyn uśmiechnęła się promienie, wypinając piersi. W każdej szkole musi być przynajmniej jeden nauczyciel-bóstwo, a w Creimberg był nim najwyraźniej pan Wood.

Mężczyzna rozejrzał się po klasie i zatrzymał wzrok na mnie.
- A czyż to nie nasza nowa uczennica, Lucy Rain?- zapytał z uśmiechem w kącikach ust.
Skinęłam potakująco głową, jednocześnie przyglądając się nad wyraz urodziwej twarzy nauczyciela. ,,Nieziemski'' to właściwe słowo na opisanie jego wyglądu.

-Mam nadzieję, że nauczysz się na tych zajęciach czegoś równie przydatnego jak zaśnięcie z otwartymi oczami i nie ślinienie się przy tym.- kilka dziewcząt odpowiedziało mu śmiechem.- Przejdźmy do rzeczy... Ktokolwiek przeczytał rozdział VII Wielkiej Księgi?- pan Syriusz teatralnie rozejrzał się po klasie i zignorował wyciągniętą rękę jakiejś Czarodziejki siedzącej w pierwszym rzędzie.- Tego właśnie się spodziewałem. Jesteście tak samo leniwi jak ja kiedyś...- twarz nauczyciela spoważniała.- VII rozdział nosi tytuł ,,Rozłam''. Podejrzewam, że większość z Was wie co nieco na ten temat.- siedzący w bezruchu uczniowie zdawali się potwierdzać jego słowa.- Chodzi oczywiście o Stowarzyszenie Odnowicieli.- mężczyzna odrzucił uczniów poważnym spojrzeniem.- Organizacja została założona w 1878r. w Londynie. Wówczas na jej czele stał Vladimir Eslar Volerioner, pełnokrwisty Zmiennokształtny. Pociągnął za sobą wielu wyznawców oddzielenia ,,ras czystych'' od nadnaturalnych, którzy nie byli obdarzeni krwią przekazywaną z pokolenia na pokolenie.- mężczyzna na chwilę zamilkł.- Organizacja chciała wybić Wilkołaki i, wymarłe już teraz, Wampiry. W ten sposób pragnęli oczyścić świat z ,,plugawej krwi". Przez pierwsze sto lat ich słowa były tylko słowami. W tym czasie przewodniczący i członkowie zgromadzenia zmieniali się i stawali się coraz bardziej nieobliczalni. Prawdziwy koszmar zaczął się od napadu na dom grupy Wilkołaków w 1985 roku. Krwawe morderstwo trzech pokoleń...- nauczyciel pokręcił ze smutkiem głową.- Później miały miejsce liczne napaście na siedziby likantropów oraz Wampirów.- pan Syriusz westchnął cicho.- Bardzo wielu nadprzyrodzonych straciło życie w wojnie, która rozpętała się w 1994. Stowarzyszenie Odnowicieli w okresie przywództwa Thomasa Resier'a było nie do pokonania. Zabijali wszystkich, którzy stanęli na ich drodze. Wielu Zmiennokształtnych przeciwstawiało się Organizacji, co doprowadziło do obecnej zatrważająco niskiej liczby tego gatunku...Większość Czarodziei... no cóż... opowiedziała się po stronie Resier'a lub zaszyła się w jakimś odległym miejscu, gdzie zgromadzenie nie mogło ich znaleźć. Zmiennokształtni, w odpowiedzi na ataki stowarzyszenia, obdarzyli wiele osób przekleństwem wilkołactwa. Jesienią 1998 roku Czarodzieje przyłączyli się do walczących Zmiennokształtnych. Jednak wojna trwała jeszcze przez trzy lata, by w końcu 21 lipca zjednoczone siły nadprzyrodzonych ostatecznie pokonały Stowarzyszenie Odnowicieli.- pan Wood zaczął przechadzać się między ławkami.- Niestety nie był to dzień radości, a ogromnego smutku. Obie strony poniosły niewyobrażalne straty. Dziadkowie, wujkowie, ciocie, rodzicie, rodzeństwo... Każdy kogoś opłakiwał.- nauczyciel ze smutkiem pokręcił głową.- Nasz świat już nigdy nie wyglądał tak samo. Istnieje nadzieja, że to się kiedyś zmieni, jednak... Wielu przestało już w to wierzyć.
Zasłuchana wpatrywałam się w nauczyciela, gdy blondynka siedząca kilka miejsc dalej, podniosła rękę.

-Czy to prawda, że na miejsce Stowarzyszenia Odnowicieli została stworzona Rada?- odezwała się przesłodzonym głosikiem, nie czekając na pozwolenie.
Kilka osób posłało dziewczynie nieprzyjazne spojrzenia, a brunet siedzący obok, szturchnął ją w bok. Nastolatka, widząc reakcję innych Czarodziei wzruszyła tylko ramionami. Pan Wood chwilę nie wiedział co odpowiedzieć, jednak po chwili się opanował.

-Przykro mi Danielle, jednak nie masz racji. Rada została powołana w celu odbudowania społeczeństwa, którego wszyscy jesteśmy częścią. Sami wybieramy członków jej członków, mamy wpływ na jej decyzje. Ponadto Rada nie morduje niewinnych.- mężczyźnie nie udało się zamaskować niechęci do nastolatki.

Gdy zobaczyłam jak odnoszą się do blondynki zebrani w pomieszczeniu, zaczęłam się zastanawiać kim ona jest. Szeptem spytałam o to Rie. Dziewczyna tylko ciasno zacisnęła usta i udała, że mnie nie dosłyszała. Cudownie, kolejna tajemnica Cambrige... Zrezygnowana znów skupiłam uwagę na nauczycielu, który prowadził dalszą część lekcji.


 Tak jak mówiłam, jest trójka! Rozdział nie jest do końca taki, jak tego chciałam, ale mam nadzieję, że mimo wszystko się Wam spodoba!

1 komentarz: