Od pierwszych minut trwania zajęć wiedziałam, że będą one katorgą. Nauczycielka prowadząca Wiedzę Teoretyczną o Rasach Żyjących i Nieżyjących, wywoływała zmęczenie samym przywitaniem, które nam zafundowała. ,,Witajcie, moje małe żuczki-ropuszki. Jestem przekonana, że będziemy się cudownie bawić.’’ Alison, która chodziła na zajęcia razem ze mną, przedstawiła panią profesor Madame Elise Vordsier, jako Madame Żyg. Z początku nie wiedziałam czym kobieta zasłużyła sobie na takie przezwisko, jednak długo nie pozostało to tajemnicą. Była okropna. Nudna, głupia, wywołująca frustracje we wszystkim co było zdolne do myślenia. Jednym słowem- żyg.
Przewróciłam oczami, gdy po raz czwarty podyktowała tę samą formułę z tym samym błędem. Znając moją tolerancję na głupotę długo nie wytrzymam. Westchnęłam głośno i rozejrzałam się po klasie. Tym razem większość uczniów w sali stanowili Wilkołaki. Kilkoro Oświeconych, wielu Czarodziei i… tylko jedna Zmiennokształtna. Przygryzłam wargę myśląc o Xavierze i Rie. Z jak na razie niezrozumiałych dla mnie przyczyn, wołam chodzić razem z nimi na zajęcia. Zapewne ojciec z szaleńczym błyskiem w oczach nazwałby to zewem krwi. Na szczęście w to nie wierzyłam.
Mój wzrok przesunął się w kierunku ostatniego rzędu ławek i spoczął na wpatrującym się we mnie chłopaku. Te brązowe oczy, krzywy uśmiech i zbyt idealne włosy… Poczułam jak moje serce nagle przyspieszyło. Zachłysnęłam się powietrzem i z przestrachem odwróciłam w kierunku tablicy. To świdrujące spojrzenie… Tak jakby widział moją duszę. Potrząsnęłam głową. Aaron to dupek nie jakiś dziewiętnastowieczny romantyk.
Siedząca obok mnie Alison rzuciła mi pytające spojrzenie i szeptem zapytała co się stało. Pokręciłam tylko głową, starając się skupić na słowach Madame Żyg.
-Od wieków Rasy żyją w pokoju. Czarodzieje, Zmiennokształtni, Ludzie, Wilkołaki, Wampiry, Krasnoludy i Elfy. Trzy ostatnie Rasy wyginęły. Czy ktoś wie dlaczego?- kilkoro uczniów podniosło dłonie, jednak kobieta udała, że tego nie dostrzegła.- Nie żyli w zgodzie. Najważniejsze jest to byśmy się nawzajem szalowali. Wojna jest czymś niepotrzebnym. Podstawą naszego przetrwania jest posłuszeństwo Radzie… Przechodząc do rzeczy… Co może zabić Człowieka? Wszystko. Co może zabić Czarodzieja? Pazury nadprzyrodzonego i niektóre wywary. Co może zabić Wilkołaka? Magia i srebro. Co może zabić Zmiennokształtnego? Tylko srebro. Znając słabe punkty sąsiada możemy się nawzajem wybić i pozbawić ten świat niezwykłości.- powiodła po naszych twarzach poważnym spojrzeniem.- Dlatego musimy się nawzajem szanować. Szanować Radę. Szanować zasady. Szanować…- po tych słowach przestałam przysłuchiwać się kobiecie, zamiast tego rozpoczynając pasjonującą grę w statki z Alison.
* * *
19.00. Westchnęłam głośno i wbiłam spojrzenie w budzik,
stojący na komodzie. 19.01. Zgrzytnęłam zębami i podrapałam się po głowie.
19.02.
- Alison?- zerknęłam w stronę przyjaciółki.- Co się wydarzy
o dwudziestej?
Carlley uśmiechnęła się szeroko i rzuciła na stojące
nieopodal łóżko.
- Zo-ba-czysz- udała, że gra na gitarze, wyjąc przeraźliwie-
o moja małamałamała, zo-ba-czysz.
Rzuciłam w dziewczynę poduszką tym samym przerywając jej
wytęp.
- Już nie pytam. Tylko nie śpiewaj, błagam.- widząc złośliwy
uśmiech rudowłosej, dodałam.- Błagam.
- Słaba jesteś… Lemon wytrzymała całą zwrotkę.- dziewczyna
wzruszyła ramionami.
19.05. Sapnęłam sfrustrowana i ruszyłam w stronę drzwi.
- Chyba nie pójdziesz tam w TAKIM stroju?- usłyszałam za
plecami, gdy już naciskałam klamkę. Zaskoczona zerknęłam na swoje ubranie.
Zwykłe czarne spodnie, biała koszulka i szary sweter. Do tego jasne, krótkie
converse. Wzruszyłam ramionami i skinęłam głową.
- Ta… Co jest z nim nie tak?
Alison zerwała się podekscytowana z posłania i chwyciła mnie
za rękę, jednocześnie ciągnąc w stronę szafy.
- Idziesz na TO piętro.- Carlley z dezaprobatą pokręciła
głową.- Musisz ubrać coś bardziej… sportowego. – powiedziała, gdy już zniknęła
w głębi mebla. Z jego wnętrza zaczęły wylatywać staniki sportowe, krótkie
spodenki, legginsy, buty do biegania, a nawet specjalne skarpetki
przepuszczające pot. Patrzyłam na to wszystko z mieszaniną różnych emocji
wypisaną na twarzy.
19.11.
- Po co Ci to wszystko?- zapytałam niepewnie.
Dziewczyna wystawiła z szafy głowę i uśmiechnęła się
szaleńczo.
- To nie moje, karle. Tylko Twoje.- posłała w moją stronę
całusa i powrotem zniknęła w głębi mebla.
Zaskoczona przez chwilę wpatrywałam się w rzeczy leżące na
podłodze. Dopiero po chwili zorientowałam się, iż wszystkie ubrania mają metki,
świadczące o ich świeżości.
19.17.
- Twoi rodzice je przysłali. Miałam je przekazać, gdy
dostaniesz zaproszenie.- powiedziała Alison, wychodząc z szafy.- Szczerze mówią
byliśmy pewni, że potrwa to nieco dłużej, ale… To tylko dobrze o nich świadczy.
- zbyła mój pytający wzrok wzruszeniem ramion i zaczęła przebierać w ubraniach
i akcesoriach sportowych.
Po chwili ze sterty wyłowiła parę krótkich, obcisłych
spodenek, fluoroscencyjny różowy stanik, czarny, prześwitujący crop-top, różowe
buty i wyżej wspomniane cudowne skarpetki. Przez chwilę patrzyłam na nią z
głupim wyrazem twarzy na co rudowłosa zareagowała głośnym śmiechem.
19.23.
- Ubieraj się, mała.- rzuciła mi ubrania i lekko popchnęła w
stronę łazienki.
- Nie tak ostro, siostro!- rzuciłam żartobliwie i, nadal nic
nie rozumiejąc, przebrałam się w wybrane przez Al ubrania. Gdy wyszłam z
łazienki okręciłam się wokół własnej osi i zapytałam pseudouwodzicielskim
tonem.- I jak wyglądam?
19.34.
Dziewczyna pocałowała mnie w policzek i szybkim ruchem
wypchnęła za drzwi, rzucając na pożegnanie tylko jedno słowo:
- Trafisz.- po tym ,,pożegnaniu’’ zatrzasnęła mi drzwi przed
nosem.
Zaskoczona niepewnie rozejrzałam się po korytarzu. Minęło
mnie kilka dziewczyn, które widząc moją minę, zapytało mnie czy nie potrzebuję
pomocy. Odmówiłam i szybkim krokiem ruszyłam na poziom -2.